Naszło mnie zniechęcenie. Typowa artystyczna przypadłość. Opowiadam o nim trochę w nowym filmie, ale tutaj, dorzucę do niego jeszcze kilka myśli.
Po pierwsze, przyznajmy sobie, zniechęcenie to naturalna rzecz przy twórczości. Przychodzi i odchodzi, zależy od różnych okoliczności. Każdy ma inaczej.
Rzecz w tym, że kiedy skupimy się tylko na tym wycinku rzeczywistości, jaki w naszej głowie powstaje w obliczu przeciwności, zapomnimy o całej radości, jaką malowanie może dawać. O wszystkim co dobre. Głupio poddawać się czemuś, co pokazuje nam tylko połowę prawdy, czyli… nieprawdę.
Co można z tym zrobić? Ja zamierzam moje zniechęcenie “rozmalować” – dałem sobie chwilę przerwy, odłożyłem na bok zaczęte projekty, żeby nie pracować nad nimi za wszelką cenę – a kiedy moje zniechęcenie opadło do poziomu, w którym można do malowania wrócić, nawet jeszcze bez entuzjazmu, korzystam z tego i zaczynam robotę. Chcę sobie przypomnieć, jak dobrze jest malować. Bo przecież jest w tym coś, co się da kochać. Prawda?